Nie wiem czy
wiecie, ale wystarczy zamienić kilka słów w nazwie Quidditch, żeby wyszło „durna
gra”. W tygodniu z Harrym Potterem nie mogło zabraknąć chociaż jednej pozycji
o najpopularniejszej grze czarodziejów. Grze, w której zazwyczaj wystarczy
złapać jedną piłkę, żeby wygrać całe spotkanie. Zapraszam na Harry Potter:
Quidditch World Cup.
Źródło: CoolROM.com |
Czerwone piksele to nasi. Źródło: game-oldies.com |
Grę
zaczynamy jako jedna z drużyn w Hogwarcie, a naszym zdaniem jest naturalnie
wygranie szkolnej ligi. Kiedy przebrniemy przez treningi, w których poznajemy tajniki podawania,
strzelania goli, unikania i innych, możemy zacząć właściwą rozgrywkę i… tu jest
różnie.
Quidditch jest trudny do przerzucenia do gry komputerowej, to trzeba powiedzieć od razu. Po prostu te zasady są strasznie dziwne! Generalnie mecze wyglądają tak: najpierw rzucamy jak najwięcej goli, a później w specjalnej sekwencji, łapiemy znicza. Problem pojawia się już na starcie – jeśli przeciwnik złapie tą złotą piłeczkę przed nami to pozamiatane. Przegrywamy. Jeśli chcielibyśmy do tego nie dopuścić, to trzeba by nawrzucać z 16-20 goli – rzecz niemal niemożliwa. Podczas gry ładujemy też specjalny pasek – to od niego zależy nasza prędkość przy łapaniu znicza. Wszystko by było w porządku, gdyby nie fakt, że nabijamy go – podając piłkę swoim kolegom z drużyny. Całą grę przeszedłem więc na jednej strategii. Niczym w pamiętnej scenie filmu „The Room”, beztrosko podawałem piłkę cały mecz, a potem na niewyobrażalnej prędkości łapałem znicza. Niestety sprawia to, że gra traci sporo na klimacie i zamienia się w coś dziwnego.
Quidditch jest trudny do przerzucenia do gry komputerowej, to trzeba powiedzieć od razu. Po prostu te zasady są strasznie dziwne! Generalnie mecze wyglądają tak: najpierw rzucamy jak najwięcej goli, a później w specjalnej sekwencji, łapiemy znicza. Problem pojawia się już na starcie – jeśli przeciwnik złapie tą złotą piłeczkę przed nami to pozamiatane. Przegrywamy. Jeśli chcielibyśmy do tego nie dopuścić, to trzeba by nawrzucać z 16-20 goli – rzecz niemal niemożliwa. Podczas gry ładujemy też specjalny pasek – to od niego zależy nasza prędkość przy łapaniu znicza. Wszystko by było w porządku, gdyby nie fakt, że nabijamy go – podając piłkę swoim kolegom z drużyny. Całą grę przeszedłem więc na jednej strategii. Niczym w pamiętnej scenie filmu „The Room”, beztrosko podawałem piłkę cały mecz, a potem na niewyobrażalnej prędkości łapałem znicza. Niestety sprawia to, że gra traci sporo na klimacie i zamienia się w coś dziwnego.
Łap gołębia! Tfu... to znaczy znicza! Źrodło: softpedia.com |
W
późniejszych etapach gry warto jednak rzucić kilka goli, bo w tabeli ogólnej
liczą się wszystkie zdobyte punkty. Wybieramy wtedy kraj, dla jakiego chcemy
grać i robimy to samo co wcześniej, ale bardziej. To wszystko nie znaczy naturalnie,
że Harry Potter: Quidditch World Cup to jakieś straszne barachło. Są i zalety –
gra w zasadzie jest bardzo dynamiczna, dużo się dzieje na ekranie. Specjalne
drużynowe techniki są efekciarskie, a każdy kraj ma ładny stadion. Nie jest to
też gra trudna – przy pierwszym, luźnym podejściu udało mi się zebrać 70%
achievmentów.
Ta gra to
coś dla fanów serii i samego sportu, ale takich serio hardcorowych. Bo dla
reszty – będzie to raczej mało interesująca ciekawostka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz