Ten titlescreen to najlepszy fragment gry. |
Pierwsza część małoletniego czarodzieja na Gameboy Advance to raczej
najsłabsza i najbardziej irytująca pozycja, która pojawi się podczas naszego
tygodnia z Harrym, ale to i tak gra posiadająca potencjał i klimatyczne dodatki,
których totalnie brak w innych częściach. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej,
to wiesz co robić:
Fabuły prawdopodobnie przybliżać nie trzeba, ale dla mniej
kumatych powiem, że Harry Potter jest wyjątkowym chłopcem, który
niespodziewanie dowiaduje się, że należy do ukrytego przed resztą świata społeczeństwa
czarodziejów. W efekcie tego jedzie do szkoły dla magów – Hogwartu.
Skoro jesteśmy już przy fabule – grając w tę część, nie
mogłem oprzeć się wrażeniu, że jakbym nie przeczytał pierwszego tomu Harrego
Pottera jakieś 10 razy, to prawdopodobnie nie wiedziałbym co się do cholery
dzieje i kim jest ten mały gostek w pelerynie, którym steruję przez kilka
godzin? Batman: Początek?
Graficznie jest kiepsko. Hogwart raczej nie przypomina
niczego, jest pusto i nijako. Rozkład sal jest idiotyczny, jest 1(!) tajne
przejście i żadnych sekretów. Ktoś tu chyba nie przygotował się do pracy,
nieprawdaż? Jedynie salon wspólny Gryfonów i domek Hagrida nadrabiają tę
cieniznę. Muzyka to zazwyczaj jeden utwór puszczany do zarzygania. Tylko poczekajcie
na dźwięki drzwi… argh!- Wingardium Leviosa, a nie Le-vio-sa. |
Ta część jest cholernie trudna i zasadniczo opiera się na
kilku schematach. Przede wszystkim, udajemy pilnych uczniów i biegamy na
zajęcia, gdzie uczymy się zaklęć. Wykonujemy krótkie mini-gierki na
zapamiętywanie ruchów nauczyciela (swoją drogą, to nie takie proste! Ostatnie
lekcje to koło 12 ruchów!), a potem przechodzimy wyzwanie na zbieranie gwiazdek
(to już chyba jakaś tradycja). Poza tym będziemy przemierzać lochy/tunele w
poszukiwaniu składników na eliksir dla Snape’a i grać w arcy-trudnego i
arcy-irytującego Quidditcha. Gra przewidziała również elementy skradankowe, a ściśle
mówiąc to męczymy się z tym przynajmniej co 15 minut gry. Wygląda to trochę
tak, jakby kilku panom o Harrym Potterze
opowiedziała córka sąsiadki i na tej
podstawie stwierdzili, że zrobią grę.
- No wie pan, Harry czasem kręci się w zamku po zmroku!
- Bang, mamy to! Walniemy 20 etapów na skradanie! Fani będą zachwyceni.
- Ale on ma taką pelerynę, wie pan. Jest w niej niewidzialny.
- Zamilcz! Programiści, do roboty!
Wspomniałem już, że ta część jest trudna? Po pierwszej
godzinie robi się istna rzeźnia. Nie mówię nawet o
Quidditchu, bo to jakaś parodia. Przerżnąłem wszystkie mecze (tym bardziej rozbrajający
był komentarz bodajże Hagrida po ostatnim meczu – Nie można zawsze wygrywać, Harry.), a rozgrywka polega na gonieniu
znicza, rzecz jasna. Problem w tym, że dokonamy tego, tylko przelatując między
obręczami, które on zostawia. Jest to prawie niewykonywalne z kilku powodów:
a) Nie
mamy pojęcia, w którą stronę poleci znicz, więc jakakolwiek pomyłka z naszej
strony skutkuje tym, że Harry zwalnia i musimy zaczynać od nowa.
b) Wszędzie
latają tłuczki, które co kilka sekund nas trafiają i zatrzymują.
c) Każde
walnięcie w innego gracza kończy się tym co wyżej.
Zgaduję, że mecz da się wygrać fartem. Jeden element na
miotle musimy przejść w ramach fabuły, ale nie ma tam ograniczenia czasowego, jak
w przypadku ligi Quidditcha. Udało mi się po jakiś 20 minutach.
Ah! Właśnie! Wspominałem, że gra jest cholernie i
niesprawiedliwie trudna? Czasem przechodzimy długie i nudne tunele, w których
wala się od przeróżnych dziur, do których może zlecieć Harry. Wpadniesz? Kaput.
Etap od nowa. Żeby nie było za miło, gra wprowadziła też system ruchomych
platform… Dodam, że odkąd Potter czasem rusza się jak pijany, a platformy mają coś skopanego w skryptach, to nasz czarodziej zwykle spada z platformy, chociaż
czarno na białym widać jak schodzi na ziemię.
Poza tym, sama gra sprowadza się do bardzo łatwych łamigłówek
i w szczególności zręcznościowych wyczynów czy też pojedynków z potworami. Walczymy
głównie z goblinami, goblinami, goblinami, niebieskimi goblinami i chochlikami.
Jest też kilka ślimaków.
Twórcy gry uważają, że głowni przeciwnicy Harry'ego to dziury. |
HP1 ma kilka fajnych dodatków, która tak mi nie współgrają z
resztą gry, że to chyba tylko dzięki nim ukończyłem całość. To pierdoły, ale
jakie fajne! Po pierwsze, to jedyna gra z trylogii na GBA, w której Harry
inkantuje zaklęcia. Niesamowicie klimatyczne, kiedy nasz młody czarodziej
wykrzykuje FLIPENDO i faktycznie to słychać.
Kolejna ciekawostka to fakt, że możemy ciskać zaklęciami w nauczycieli i innych uczniów. Profesorowie odbierają nam nawet punkty za wygłupy, a Ślizgoni rzucają kąśliwe uwagi.
Fasolki Wszystkich Smaków to nie znajdźki, ani waluta, a sposób na odnowienie życia. Co ciekawe, Harry przy każdej znalezionej fasolce mówi jak smak wylosował.
Kolejna ciekawostka to fakt, że możemy ciskać zaklęciami w nauczycieli i innych uczniów. Profesorowie odbierają nam nawet punkty za wygłupy, a Ślizgoni rzucają kąśliwe uwagi.
Fasolki Wszystkich Smaków to nie znajdźki, ani waluta, a sposób na odnowienie życia. Co ciekawe, Harry przy każdej znalezionej fasolce mówi jak smak wylosował.
Mini-gra. Jak już coś wygląda ładnie, to zazwyczaj trwa minutę. |
Pierwsza część przygód Harrego Pottera została też wydana na
starszą konsolę GameBoy Color i
tamta wersja jest niemal we wszystkim lepsza. Tej nie poleciłbym nawet fanom,
jest po prostu zła, monotonna, brzydka, upierdliwa, źle zaprogramowana i
wymieniać można tak godzinami. Nie wspomnę tu o jakiś elementarnych zasadach
logiki czy trzymania się kanonu opowieści, tutaj logika po prostu nie istnieje.
Absolutnie wszystko jest bezsensu, każdy fan znający książki, czy chociażby
filmy, dopatrzy się co najmniej setki bzdur. Przecież taką produkcje robi się
właśnie dla fanów, czyż nie? Nie wystarczy wrzucić kolesia w brylach, w czarnej
pelerynie i rzucić go do tuneli z gnomami, żeby pociskał w nie czarami. Tu nie
o to chodzi, nie za to czytelnicy pokochali Pottera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz